Już czas przedstawić Wam przepis, który urzekł mnie w tamtym roku zimą.
Pochodzi z książki nowozelandzkich autorek Rowan Bishop i Sue Carruthers „ The vegetarian adventure cook book”.
Jak zwykle w takich sytuacjach, nie wiem czy jest sens pisania źródła przepisu.
w dobie internetu wszystko bowiem staje się kwestią czasu, w którym wpadniemy na coś o czym byliśmy przekonani, ze to nasz autorski pomysł albo z coraz większą frustracją przeglądamy przeklejone, ciągle powtarzające się wpisy.
I chyba już nie treść i kreacja stają się najcenniejszym dobrem tylko właśnie czas, który poświęcamy na szukanie inspiracji lub sprawdzaniu czy aby tego już nie było.
Choć czasem zdarza się przebłysk przyprawiający nas o dreszcz.
Słodka chwila gdy wiemy, że to nasz własny pomysł, w którym spotykają się doświadczenie i radość tworzenia.
Przydarzyło mi się to parę razy z zupami, fasolą i…wierszami.
ZUPA
Kiedy gotuję zupę
jestem w siódmym niebie.
Na bulgocącą wodę
wsypuję po szczypcie ziół.
To tylko trochę tymianku
a już ogarnia mnie drżenie
na samą myśl
o pewności następnych ruchów.
Obieram warzywa
i podnoszę pokrywę.
Mało poetyckie kości cielęce
są jedynym aktem rozsądku
w tym dziele –
przypominają mi kim jestem.
Aromat przechodzi kuchnię
wnika w moje włosy i skórę –
jestem władczynią
w potężnym królestwie
esencji i smaku,
gdzie wszyscy są bezpieczni
pod rządami selerowej buławy.
Nie wrzucam już kości do zupy, wystarczą uduszone przez chwilę warzywa.
Choć jest jedno odstępstwo – rosół na szpiku, który traktuję jak lekarstwo, jak eliksir gotowany na maleńkim ogniu przez wiele godzin, z dodatkiem palonej cebuli naszpikowanej goździkami.
Ale i w tym przypadku może być inaczej. Nic nie musi być jedynym słusznym sposobem.
Z tej myśli rodzi się inwencja i przestrzeń ale to już inne rozważania a czas wrócić do dyni, która cierpliwie czeka.
Przy przepisie, którego źródło podałam autorki dziękują Brigitte a nazwa Fat Freddie’s Pumpkin, mogłaby sugerować, że Brigitte dostała go od Freddiego a Freddie może od…itd. Itd.
Dynia (ja użyłam hokkaido) o wadze 1-2 kg
1 łyżka oleju rzepakowego
2 łyżki masła (w przepisie jest margaryna)
3 – 4 kromki chleba pełnoziarnistego
1.5 łyżeczki pasty Marmite
1.5 cup (można miarki kupić np. W Ikea) gorącej wody
¾ cup kwaśnej śmietany
1 jajko
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
Sól, pieprz
100g utartego sera – mieszanka cheddara i gruyere
Obcinamy czubek dyni aby powstała przykrywka i jakby garnek. Łyżką usuwamy pestki
Na rozgrzanym oleju i maśle przesmażamy pokruszony chleb. Przekładamy do dyni.
Rozpuszczamy Marmite w gorącej wodzie i wlewamy do dyni.
Ubijamy jajko, dodajemy kwaśną smietanę, przyprawy i ser. Wlewamy do dyni.
Przykrywamy wieczkiem, i pieczemy do miękkości – 1 do 1.5 godz w temp 200stC.
Podajemy w całości, kroimy na ćwiartki dynię wraz z serowym miąższem.
Uuu Uuu Uuu