W ostatni dzień starego roku postanowiłam zaczerpnąć trochę kulinarnej wiedzy.
Rok wcześniej poprowadziłam w Lipowie swoje pierwsze warsztaty gotowania, które z całą pewnością były większym przeżyciem dla mnie niż dla uczestniczek!
Wiadomo – trema przed wystąpieniem po raz pierwszy, mimo, ze temat tak znany.
Okazało się, że i słusznie, większość bowiem uczestniczek było wyśmienitymi gospodyniami i warsztaty stały się raczej wspólną zabawą niż przekazywaniem kuchennych tajemnic i pilnie strzeżonych receptur.
Zwłaszcza, że moje świąteczne szlagiery tj tort makowy czy pierniczki wg starej receptury, które wychodziły zawsze, postanowiły spłatać figla.
Dotąd zastanawiam się co było przyczyną ważenia się kremu czy wyjątkowej twardości piernikowego ciasta.
Całe szczęście nie wszystko się”zbiesiło”, część dań wyszła znakomicie, pomogli też sprzymierzeńcy w postaci wyjątkowo udanych nalewek a Panie okazały wielką wyrozumiałość i poczucie humoru.
Było mnóstwo śmiechu i zabawy a to w końcu cenniejsze niż wiedza:)
Rozpisałam się o lipowskich warsztatach gotowania nie bez powodu.
Jeśli będę je jeszcze organizowała, będę miała przed oczyma i w sercu swoje doświadczenie zanzibarskie
Bardzo to był zabawny kurs gotowania – oddający ducha powiedzenia, które usłyszeć można w każdej sytuacji na Zanzibarze – „pole-pole” czyli easy easy.
Spokojnie, powolutku, hakuna matata – niczym się nie przejmuj, wszystko jest ok i nie ma problemu!
Na lekcję przyjechałam w największy skwar bo wtedy nauczyciel miał czas.
Dostałam warzywa do skrobania tępym nożem, w przeważającej części cebule i czosnek. Dużo czosnku i dużo cebuli. Ile? A gdzieś tyle…
Potem nauczyciel wyszedł i już nie wrócił, została jego żona i córka nie mówiące ni w ząb po angielsku – aby dostać wodę narysowałam szklankę. Ale nie stanowi to większej przeszkody w komunikacji – wszystko przecież widać!
Oprócz skrobania moim zadaniem było mieszanie w garnku, w kucki, bo tam wszystko na ziemi się odbywa, cały czas w takich kociołkach, które buchały żywym ogniem.
mieszamy…koniec podobny jak u nas. Prawie ugotowany ryż, zamiast owijania w kołdrę, przykrywamy gorącymi węglami
Z szerokiego menu, które ustaliliśmy dzień wcześniej i które obejmowało 6 dań, zrobiłam pilaw rice i curry.
Potem poczekałam 2 godz na kierowce i pojechałam w siną dal gdzie czekała już na mnie Gabunia z milionem warkoczykow na głowie.
Bardzo to „pole pole” jest kształcące!
- maszyna do robienia wiórków kokosowych. siada się na tym stołku i na metalową końcówkę nabija się kokos, kręcąc nim w kółko.
- wnętrze domu, pozbawione mebli i ozdób, bardzo czyste i chłodne. Tutaj kuchnia.
Posiłek
Przepis na ryż pilau:
– 1/2 kg ryżu basmati, wypłukanego kilkakrotnie (do czasu aż woda straci mętność)
– po 1/2 łyżeczki kolendry, goździków, kardamonu (bez niego nie ma pilau!), pieprzu białego lub czarnego, ucieramy w moździerzu i zalewamy wodą na pół godziny
– 1 łyżeczka kuminu dorzucona do przypraw i namoczona tj one
– kawałek kory cynamonu, gwiazdka anyżu
– olej
– 2 cebule pokrojone w pióra
– pół marchewki pokrojonej w kostkę
– 3 ząbki czosnku, roztarte z solą
– kawałek świeżego imbiru startego na tarce
– 2 surowe ziemniaki, przekrojone na pół
– niecały litr wody lub mleko kokosowe
– orzechy nerkowca – opcjonalnie
Na oleju smażymy długo cebulę – aż zaczyna mocno brązowieć. To od niej ryż nabierze ciemnego koloru. Dodajemy marchewkę, czosnek, imbir, ziemniaki, przyprawy. Mieszamy smażąc. Dodajemy ryż.
Gotujemy ok 20 min, mieszając co jakiś czas. Kiedy ryż jest prawie miękki, zdejmujemy z ognia, zawijamy w koc aby doszedł.
Uwaga! Garnek musi chwilę przestygnąć abyśmy nie spalili koca:)
Dodatek, podany do falafelu (którego nie udało mi się zrobić:), który bardzo mi zasmakował to wiórki kokosowe z sokiem z limonki lub cytryny z posiekaną ostrą papryczką chilli i solą. Pycha.
No i tak dochodzimy do tego, co na Zanzibarze najważniejsze. Bo przecież nie słońce ani lazur oceanu.
dla mnie? dystans do czasu. i planów w tym czasie. i do „rzeczy jak powinny wyglądać, bo przecież płacimy za to” i jeszcze parę innych…